a
Anna Stasiak
Wyrwać z siebie żądło,
rogi i pazury
Redakcja tower-racing.pl poprosiła mnie o podzielenie się moimi spostrzeżeniami i opiniami na temat naturalnych metod treningu koni. Uważam, że poszukiwanie alternatyw musi być poparte pewnym doświadczeniem w "klasycznych" technikach, by nasza decyzja była w pełni świadoma. Mogę powiedzieć, że mam za sobą typowy życiorys jeździecki, więc mój wybór nie był chwilowym impulsem, lecz efektem własnych przemyśleń i chęci korzystania z doświadczeń innych ludzi. Staram się znaleźć wspólny mianownik między metodami naturalnymi a treningiem wyścigowym. Chciałabym być spokojnym, opanowanym przewodnikiem dla moich koni z którym czują się bezpiecznie i nie muszą się go bać.
Początki
Zawsze podobały mi się konie. Jako mała dziewczynka bardzo chciałam jeździć, aż w końcu trafiłam na letni obóz konny. I tak to się zaczęło. Na tym obozie poznałam Piotra Słobodziana, późniejszego dżokeja. To on zaproponował mi jazdę w stajni wyścigowej. Spodobało mi się to, bo za jazdy nie trzeba było płacić, a w domu się nie przelewało. Mimo, że konie wyścigowe trochę mnie przerażały, szybko okazało się, że są wśród nich i takie, z którymi dawałam sobie radę. Tak znalazłam się w stajni trenera Tadeusza Dębowskiego, w której jeździłam 11 lat. Tam właśnie pojechałam w 1994 r. swój pierwszy wyścig na klaczy półkrwi. W 2002 roku przeniosłam się do stajni mojego partnera życiowego, Adama Suchorzewskiego.
Największe sukcesy odnosiłam na koniach półkrwi, bo takie ścigały się na Partynicach. Najlepszy sezon odnotowałam w 2010 roku, kiedy na klaczy Senna Zjawa wygrałam Oaks i Derby. W tym sezonie również wygrałam setną gonitwę oraz dwa wyścigi na Służewcu na Bombonierce i Amadisie. Potem zrezygnowaliśmy z Adamem z pracy na Partynicach, ponieważ mieszkamy 70 km od Wrocławia i postanowiliśmy trenować konie u siebie na wsi.
Pytano mnie, jak to jest pracować z mężem - szefem. Oczywiście, to on decyduje o treningach, jednak większość spraw omawiamy wspólnie. Mam - jako jeździec - również swoje spostrzeżenia, którymi dzielę się z Adamem. Wdzięczna mu jestem za cierpliwość, jaką wykazuje w odniesieniu do mojej naturalsowej pasji i za to, że zgadza się, bym zdobywała doświadczenie na stajennych koniach. Bo przecież dochodzenie do wiedzy nieraz polega na popełnianiu błędów i szukaniu dróg do rozwiązywania problemów, co nieraz opóźnia pracę z końmi. Na szczęście Bachtanka swoją postawą w gonitwach udowadnia, że wyścigi i metody naturalne da się łączyć z dobrym skutkiem.
Nasza stajnia
Trenujemy nasze konie ok 70 od Wrocławia we wsi Wiadrów. W tym roku z powodu braku dodatkowego jeźdźca część koni trafiła na Partynice. Mamy tor długości ok. 2 km oraz łąkę, która znajduje się na zboczu. Posiadamy możliwość trenowania koni po terenie płaskim i pod górkę. Zimą, gdy nie jest dostępny tor, głównie jeżdżę na łące.
Sauron i Syberiada potomstwo pozagrupowej Sotni są w treningu u tr. Michała Borkowskiego. Riksza i Rivia zostały wydzierżawione i mają brać udział w gonitwach skakanych ich półbrat Ronino był drugi w Wielkiej Pardubickiej. Bachtanka i Bajdocja córki naszej najlepszej jak do tej pory klaczy Batalistyka nadal pozostają u nas. Batalistyka ścigała się z powodzeniem w Czechach, została wycofana z treningu ze względu na trudny charakter, jest siostrą Bombonierki oraz wał. Babie Lato, który jest również naszej hodowli. Okazał się jednym z lepszych przychówków og. Don Corleone, na 22 starty wygrał 10 w tym Saint Leger w Bratysławie wyrównując rekord toru. Batalistyka jest jedyną jak na razie naszą klaczą hodowlaną. Najwięcej mieliśmy ich cztery, jednak większość została sprzedana i pozostała u nas tylko matka Bachtanki.
Naturalsowe początki i sukcesy
Kiedyś przyjechałam na Partynice i zobaczyłam na okrągłym padoku szalejącego konia oraz faceta w kapeluszu kowbojskim, który coś tam z nim robił. Okazało się potem, że koniem tym był og. Sang Jang, a facetem Jerzy Sawka, obecny dyrektor Partynic. Ogier zachowywał się okropnie: wierzgał, wspinał się itp. Zaintrygowało mnie, że Jurek był bardzo spokojny, nie walczył z koniem, właściwie to nie bardzo rozumiałam co na padoku się dzieje. Pomyślałam tylko, że to na prawdę trudny koń.
Jerzy Sawka opisywał swoją pracę i postępy czynione przez Sang Janga. Czasami zaglądałam na jego stronę. Najbardziej zdziwił mnie jednak fakt, że po kilku miesiącach koń został zapisany do gonitwy. Zachowywał się normalnie, a co więcej - pobiegł i wygrał.
To był moment, w którym pomyślałam, że też chcę się tego nauczyć. Zaczęłam jeździć na różne szkolenia z jeździectwa naturalnego, poczytałam trochę o naturalnych metodach pracy z końmi. Zostałam jednak "rzucona na głęboką wodę", ponieważ był to moment, kiedy wzięliśmy do treningu cztery młode arabki, z których jedna okazała się być "wcielonym diabłem". Nie miałam w stajni faceta, który załatwiłby sprawę zajeżdżania jej za mnie, do pomocy miałam tylko dziewczynę. Mija Rosa atakowała nas zadem, przodem, czasem włączała zęby. Udało nam się uniknąć poważniejszych wypadków. Jakiekolwiek użycie siły nie wchodziło w grę. W sumie zanim na nią wsiadłam, pracowałyśmy pięć miesięcy z ziemi na linie. Myślę, że teraz zajęłoby mi to mniej czasu, ale wtedy uczyłam się tych metod, a właściwie to klacz uczyła mnie. Po jakimś czasie zorientowałam się, że lepiej postępować z nią poprzez prośbę, a nie groźbę. Ta dewiza działa na wszystkie konie. W każdym bądź razie powolutku zaczęłyśmy się dogadywać.
Mija Rosa szybko dała mi sygnały, że po prostu się mnie boi. Zresztą nie tylko mnie, wszystkich ludzi, różnych przedmiotów, samochodów, ptaszków, folii i innych strasznych przedmiotów. Wyprowadzenie jej na padok zawsze kończyło się jakimiś ekscesami. Potrafiła się wywracać ze strachu. Zorientowała się ,że to strach powoduje te wszystkie ataki z jej strony. Zrozumiałam więc, że muszę popracować nad zaufaniem do ludzi i przekonać ją, że nikt i nic nie chce zrobić jej krzywdy. Doprowadziłam pomalutku do tego, że mogłam ją dotykać najpierw długim kijkiem, potem dopiero ręką, folią, czaprakiem. Gdy zdobyłam jej zaufanie, zajeżdżanie Mija Rosy nie było już wielkim problemem. Później stała się najprzyjemniejszym koniem do jazdy. Pracę z nią uważam za największy mój naturalsowy sukces.
Jakiś czas temu na Partynicach odbył się pojedynek między Bombonierką, a Sang Jangiem. Bombonierka jechała w ogłowiu bezwędzidłowym, bez bata i podków. Była na mecie pierwsza, chociaż zwycięstwo nie było tu najważniejsze. Gdy Jurek Sawka zaproponował nam udział w tej gonitwie od razu pomyślałam, że będzie to świetna okazja do pokazania jak czynny koń wyścigowy może być wrażliwy. I chyba się to udało.
Nauka i praktyka
Na czym polegają metody naturalne? To trudne do opisania w kilku zdaniach. Byłam na kursach jeździectwa naturalnego m. in. Jurka Sawki, Moniki Damec, Gyuli Meszarosa oraz na kursie dla instruktorów rekreacji Krzysztofa Skorupskiego i Jerzego Krukowskiego. Wiele nauczyłam się też od Agnieszki i Adama Susłowskich.
Poprzez termin "jeździectwo naturalne" rozumiem działanie człowieka zgodne z psychiką konia, uwzględniające jego instynkty. Z każdego szkolenia coś wyniosłam. Ciężko opisywać tu sposoby i techniki, które są tak naprawdę mniej istotne. Musimy sobie uświadomić, że zachowujemy się w mniemaniu koni jak drapieżniki, a konie to przecież zwierzęta uciekające. Gdy są pozbawione możliwości ucieczki mogą zaatakować. Robią to, bo czują, że to da im szansę przeżycia. Ważne, żeby naszego działania wobec nich nie odbierały jako zagrożenia. Trzeba sobie zdać również sprawę jak działają zmysły konia. Ich słuch ma zakres o znacznie większym przedziale częstotliwości niż my, dużo szersze pole widzenia oraz szybciej dostrzegają ruchome przedmioty. To dlatego często uznają za zagrożenie sytuację, w której my niczego nie zauważamy. Nasze emocje mają również ogromny wpływ na to jak odbierają otoczenie. Gdy koń się czegoś przestraszy, a my również poczujemy się niepewnie to potęgujemy jego strach. Co więcej możemy sami taką sytuację sprowokować gdy nasze negatywne emocje zapoczątkują reakcję konia. Spokojny i opanowany jeździec niezależnie od sytuacji to podstawa dobrego jeździectwa.
Koń może odbierać jako zagrożenie sytuację lub miejsce, którego nie zna. Przykładowo gdy pracujemy z koniem na padoku to otworzenie furtki może już wzbudzić w nim niepokój, a co dopiero np. maszyna startowa lub padok do prezentacji koni przed gonitwą, szczególnie jeśli nigdy tam jeszcze nie był lub był i skojarzył go negatywnie. To dla niego nowa sytuacja, tak samo zareaguje gdy np. odłączymy go od stada lub wprowadzimy w nowe nieznane miejsce lub w znane miejsce wprowadzimy nowy element. Plus jest taki, że możemy to z koniem przepracować, przyzwyczaić go do nowej sytuacji, żeby znów poczuł się bezpieczny.
Kiedyś zawiesiłam folię na padoku, co spowodowało ucieczkę wszystkich koni w najodleglejszy zakątek. Po jakimś czasie pasły się koło powiewającej na wietrze "strasznej" folii jak gdyby nigdy nic. Możemy odczulić lub uczulić konie na różne bodźce. Wymaga to trochę czasu, cierpliwości i wiedzy jak to zrobić bezpiecznie. Stosując metody naturalne można również oduczyć konia np. caplowania lub innych niepożądanych zachowań. A najlepiej do tego typu zachowań nie dopuszczać.
Najspokojniejszy koń, na jakim jeździłam - Bombonierka zupełnie zmieniała zachowanie gdy zawoziliśmy ją na wyścigi na Służewiec lub Partynice. Zawsze na początku sezonu było gorzej niż pod koniec. Analiza jej zachowania doprowadziła mnie do wysnucia wniosku, że ona boi się miejsca. Nie sam wyścig był problemem, tylko miejsce, w którym czuła się niepewnie. To dlatego z Bachtanką potrafimy przyjechać na Partynice i zapoznawać ją z torem i padokiem tylko po to, aby potem była spokojna. Im bardziej wyluzowany koń przed wyścigiem, tym lepszy wynik w gonitwie, o bezpieczeństwie nie wspominając.
Niekiedy nie wszystko układa się po naszej myśli, niektóre konie są tak wrażliwe, że bieganie wyścigów to dla nich zbyt duży stres. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich zachowań. Nie ma reguł, czasami się nie udaje. Mimo to uważam, że warto próbować.
Następną ważną informacją ze szkoleń był sposób, w jaki konie się uczą. Dla mnie to było odkrycie. Konie uczą się w momencie, gdy przestajemy coś robić. Zasada jest bardzo prosta i odnosi się do wszystkiego, czego chcemy konia nauczyć. Przykładowo jeśli chcemy, żeby koń ruszył naprzód od łydki, działamy tylko do momentu, gdy on zareaguje. Jeśli ruszy do przodu musimy natychmiast przestać działać, inaczej nas nie zrozumie. W ten sposób uczulamy go na działanie naszej łydki. Im delikatniej to zrobimy, tym bardziej uwrażliwimy konia na nasze pomoce. Ciągłe działanie łydką w momencie, gdy on reaguje ruchem naprzód odczula go na tę pomoc. W rezultacie otrzymujemy wierzchowca otępionego i leniwego. Sami doprowadzamy do takiej sytuacji. Polecam w tym miejscu książkę Krzysztofa Skorupskiego "Psychologia treningu koni", w której można znaleźć wiele cennych informacji na temat tego zagadnienia oraz wielu innych.
Mamy również tendencję do przypisywania koniom ludzkich cech, np: złośliwy, krnąbrny itp. Wszelkie złe zachowania koni wobec ludzi to, niestety, wina właśnie nasza. My odpowiadamy za wszelkie zachowania konia, nieświadomie naszym postępowaniem prowokujemy go do odpowiednich reakcji. Konie w stadzie nie mają ze sobą problemów - tu wszystko jest ustalone, reguły są proste i jasne. Problemy pojawiają się wraz z pojawieniem się w ich życiu człowieka. Większość niejasności wynika z tego, że one często nie wiedzą czego od nich oczekujemy. Chcemy zrobić coś zbyt szybko, zbyt mocną przykładamy presję. Agresja rodzi agresję. Bycie stanowczym, jednocześnie łagodnym i czytelnym dla konia powinno być podstawą dla każdej osoby pracującej z końmi.
Okazuje się, że uczulanie koni na działanie lekkich pomocy powoduje, że nie potrzebujemy używać siły i różnych patentów do popędzania lub zwalniania i zatrzymania wierzchowca. Konie "wiszące na wodzach", ciągnące do przodu to konie odczulone na działanie wędzidła. Spotkałam się z wątpliwościami, czy jestem w stanie bez wędzidła zapanować nad koniem, którego roznosi energia, koniem, który jest w szczytowej formie wyścigowej. Czy jestem w stanie powstrzymać go przed galopowaniem za mocno na robocie. Jak do tej pory nie mam z tym większych problemów. Staram się jeździć na jak najlżejszym kontakcie i oddawać wodze, gdy tylko koń zwolni jeśli go o to poproszę. Dodam, że na treningach używam ogłowia bezwędzidłowego. Zajeżdżam konie bez wędzidła, a po jakimś czasie bez większego problemu doczepiam je do tego ogłowia. Nacisk rozłożony jest na nos, potylicę i wędzidło, a nie na samo wędzidło. Konie reagują na to dużo lepiej. Lepszym rozwiązaniem od kiełzna pojedynczo łamanego jest podwójnie łamane. Przy pociągnięciu za obie wodze nie kłują konia w podniebienie co zapobiega zadzieraniu łba do góry. Kiedyś stosowałam do pullujących (ciągnących) koni wędzidła typu ring bit, jednak okazywało się, że działają tylko na krótką metę. Konie szybko przestawały reagować na to ostre kiełzno i ciągnęły czasami bardziej niż na zwykłym wędzidle. Zorientowałam się, że nie jest to droga prowadząca do celu. Niestety, ciągle panuje przekonanie, że im bardziej ciągnący koń, tym ostrzejsze wędzidło powinniśmy zastosować. Jest to moim zdaniem ślepy zaułek.
Bat
Uważam, że bat w wyścigach jest zdecydowanie nadużywany. Większość koni nie potrzebuje go do tego, by się ścigać i wygrywać. Używanie bata w momencie, gdy koń przyspiesza na finiszu, jest dla niego karą za coś, co robi dobrze. W ten sposób można wrażliwemu koniowi odebrać "serce do walki". Wiele koni zostało w ten sposób bezpowrotnie zepsutych, straciły ochotę do ścigania się. Dużo ważniejsze niż bat na prostej finiszowej jest posyłanie konia w równowadze. Wszelkie przechylenia jeźdźca powodują wybicie wierzchowca z równowagi i utratę przez niego cennych sił na końcówce. Byłam kiedyś na szkoleniu w Newmarket wraz ze Szczepanem Mazurem. To, co odróżniało go od reszty jeźdźców, to doskonałe poczucie równowagi. Jak wiemy przekładało się to później na wygrywanie gonitw. Antonio Fresu w pięknym stylu wygrał Wielką Warszawską 2014 nie uderzając dosiadanej Greek Sphere ani razu. Takich przykładów jest wiele. W Norwegii na przykład nie używa się batów w wyścigach, więc można się ścigać w ten sposób. W Polsce bat jest pomocą dozwoloną, jednak powinien być ostatecznością. Jeśli już używamy bata najpierw powinniśmy go pokazać koniowi, a dopiero potem ewentualnie użyć. Większość wierzchowców zareaguje na machnięcie i uderzenie nie jest wtedy konieczne. Warto też zwrócić uwagę na siłę uderzenia. To powinno być lekkie klepnięcie, a nie uderzenie z całej siły, bolesne dla konia. Mówię to również z perspektywy jeźdźca mającego na swoim koncie momenty nadużycia bata. Gdzieś zatracamy po drodze naszą wrażliwość, a emocje w gonitwie i chęć zwycięstwa przysłaniają nam oczy. Dla porównania: w Belmont Stakes 2014 California Chrome przegrał, mimo że był kandydatem do Potrójnej Korony. To, co zrobił jego jeździec jest przykładem na to, jak chęć zwycięstwa potrafi pokierować ręką, w której trzymany jest bat. Uderzenia z dużą siłą raz za razem z jednej i drugiej strony to brak szacunku wobec konia.
"Wyrwać z siebie żądło, rogi i pazury"
Na pytanie, czy trening metodami tradycyjnymi zajmuje mniej czasu od treningu metodami naturalnymi odpowiem tak: jest to niewymierne. Monty Roberts zajeżdża konia w 20 minut. Tyle trwa sesja join up, od zetknięcia się człowieka z "surowym" koniem na roundpenie, do uzyskania niezwykle wysokiego stopnia zaufania i założenia sprzętu jeździeckiego. Czyli zajeżdża wierzchowca dużo szybciej, niż ma to miejsce w stajniach wyścigowych. On daje gotową receptę jak to zrobić szybko i bezpiecznie. Monty trenował również konie wyścigowe oraz "naprawiał" konie zepsute przez nieumiejętne działanie człowieka. Jednym z takich koni był Lomitas, który odmawiał wejścia do maszyny startowej. Był przy tym tak niebezpieczny ,że dostał zakaz startów Nie zdajemy sobie sprawy jak wiele można z koniem przepracować nie wsiadając na niego i jak buduje to relację człowiek-wierzchowiec. Mark Rashid w swojej książce napisał: im szybciej zajeżdżamy konia, tym więcej brykania i buntów z jego strony. Osobiście nie śpieszę się z zajeżdżaniem naszych koni, staram się je obserwować i reagować adekwatnie do sytuacji. Dla jednego konia założenie siodła jest problemem, a drugi przyjmie to bez większych oporów. Gdy zwierzę nam zaufa, będzie dużo bardziej skłonne do współpracy . Adam Mickiewicz napisał "Ten może deptać węże, głaskać lwy i tury, kto wyrwał z siebie żądło, rogi i pazury". Zrozumienie psychiki konia pozwala nieraz wybrnąć z trudnych sytuacji. Przykładem może tu być nasza Bachtanka, która nie cierpi zamykania w jakiejkolwiek ciasnej przestrzeni. Do tego dochodzi duża wrażliwość na dotyk miejsc w okolicy słabizn. Jest to koń, który ma wielką potrzebę ruchu, gdy jest zaniepokojona ciężko ją skłonić do zatrzymania się. Te cechy powodują, że maszyna startowa to dla niej duży problem. Czuje się w niej zagrożona. Praca z nią polegała na początku na tym żeby odwrażliwić ją na dotyk miejsc najbardziej wrażliwych. Na padoku mam zrobioną atrapę maszyny startowej, jednak nie jest ona zamykana z przodu i z tyłu. W startboksie przymocowane są opony, o które przechodzący koń musi się otrzeć, aby z niej wyjść. Upłynęło dużo czasu, nim Bachtanka zaakceptowała atrapę na padoku. Potem woziliśmy ją do Wrocławia, żeby przyzwyczaiła się do prawdziwej maszyny. Tu problemem stało się zamykanie w startboksie. Udało nam się okiełznać zachowanie Bachtanki w stopniu pozwalającym jej na udział w gonitwach. Mimo to długo nie może stać w maszynie startowej, bo grozi to eksplozją. Myślę, że gdybyśmy miały stały dostęp do maszyny przepracowałybyśmy to dużo lepiej. Ten, kto nie łamie stereotypów, nie odkrywa niczego nowego. Osobiście jestem zafascynowana metodami naturalnymi i przecieraniem coraz to nowych ścieżek dotarcia do końskiego umysłu. Z moich obserwacji wynika, że metody te czynią pracę z końmi wyścigowymi dużo bezpieczniejszą, zarówno dla jeźdźca, jak i dla konia. To jest chyba wystarczający powód, by się nimi zainteresować.