Tower Racing

Szukaj

Idź do treści

poza prawem



POZA PRAWEM

Upalna sobota na sopockim hipodromie. Gonitwa dla trzyletnich i starszych koni pełnej krwi angielskiej IV grupy imienia Wrocławskiego TWK Partynice. Ostatni na metę wbiega gniady ogier Junclow, tracąc ponad 7 długości do przedostatniego konia. W rozegranej gonitwie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ten sam Junclow biegł 24 godziny później na Torze Służewieckim, oddalonym od Sopotu o około 300 km.

Junclov
Niestety, to nie jest ponury żart. To prawdziwe zdarzenie, które miało miejsce w miniony weekend. Czteroletni Junclow, własności Kazimierza Rogowskiego, znajdujący się w treningu jego żony Moniki, wziął udział w dwóch startach w ciągu jednej doby. Biegał na dwóch różnych torach wyścigowych, przy upale sięgającym w ciągu dnia znacznie powyżej 30 stopni Celsjusza. Wydaje się to wydarzeniem bez precedensu w dziejach współczesnych wyścigów konnych tym bardziej, że sopocki występ ogiera był pierwszym (sic!) jego startem w tym roku.
Analizując treść ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. (z późniejszymi zmianami) o ochronie zwierząt, można dojść do wniosku, że trener Monika Rogowska złamała prawo. W artykule 15 pkt. 4 ustawy czytamy bowiem: Zwierzęta (…) powinny mieć zapewniony właściwy wypoczynek. Zabrania się w szczególności wykorzystywania tych zwierząt bezpośrednio po transporcie, bez regeneracji wypoczynkowo-ruchowej.
Nie trudno się domyślić, że Junclow nie miał takiej możliwości przed wyścigiem na Służewcu. Nawet jeśli nocą przyjechał do Warszawy i oddawał się relaksowi przez cały ranek i część popołudnia, nie był to wystarczający czas na regenerację po niedawnym wyścigu, wielogodzinnej jeździe i zebranie sił na kolejny bieg.
Zadziwiające jest, że częstotliwość wystawiania koni do startów w gonitwach nie została w żaden sposób uregulowana prawnie. Nie widzimy na ten temat wzmianki w Regulaminie Wyścigów Konnych. Niepokoi, że przepisy stanowiące o przebiegu wyścigów konnych nie nawiązują do nadrzędnego aktu prawnego, mimo że w naszym kraju ustawa o prawach zwierząt ma swoją ponad stuletnią tradycję. Takie oderwanie od krajowej legislacji powoduje, że dochodzi do łamania prawa w obszarze działania PKWK. Przypadek Junclowa to jawny przejaw znęcania się nad zwierzętami, a więc czyn zagrożony karą nawet kilkuletniego pozbawienia wolności.

Maratończycy
Sposób menażowania koni przez państwa Rogowskich od dawna jest źródłem krytycznych komentarzy w środowisku wyścigów konnych. Trudno się temu dziwić. Już pobieżna analiza ujawnia odstępstwa od normy w częstotliwości startów ich podopiecznych. Podczas gdy przeciętny dwulatek u trenera Walickiego biega 3-4 razy, u Kazimierza Rogowskiego średnia startów jednego dwuletniego konia wynosi 6 (dane na rok 2013). Klacze Shila i Izonia wyłamały się nawet ponad tą średnią, startując w tak młodym wieku aż siedmiokrotnie!
Wątpliwości budzą również starty podopiecznych małżeństwa na torze w Sopocie. Do tej sześciodniówki pani Monika zgłosiła olbrzymią liczbę koni. Niejednokrotnie konie tej trenerki stanowiły ponad 50% ogólnej liczby uczestników danej gonitwy! Do tego wiele z nich biegało tydzień po tygodniu!. Żeby przybliżyć Państwu to zagadnienie, przeanalizowaliśmy starty czterech podopiecznych trenerki:
- czteroletnia klacz Kyrene startowała w Sopocie trzy tygodnie non stop (12, 19, 25 lipca);
- trzyletnia klacz Shila startowała w Sopocie trzy tygodnie bez przerw (12, 16, 19 lipca). Przed wyjazdem do Sopotu w Warszawie Shila startowała również tydzień po tygodniu - 22 i 28 czerwca. W ciągu sześciu ostatnich tygodni klacz dostała tylko jedną jednotygodniową przerwę, biegała pięć razy;
- czteroletni ogier Dekret startował w Sopocie trzy tygodnie bez przerw (12, 19, 26 lipca);
- czteroletnia klacz Isuzu startowała w Sopocie trzy tygodnie pod rząd (12, 20, 26 lipca), a dwa tygodnie przed tym maratonem wzięła udział w gonitwie przeszkodowej we Wrocławiu, rozgrywanej na dystansie 3800 m.

Jak już wspomnieliśmy, nigdzie nie jest sprecyzowane, jak często koń może startować. Istnieje jednak niepisane prawo, według którego żaden szanujący się trener nie zapisuje koni do gonitw częściej niż co dwa-trzy tygodnie. Starty tydzień po tygodniu są raczej rzadkością i jeżeli już mają sporadycznie miejsce, koń z reguły otrzymuje potem co najmniej kilkanaście dni odpoczynku od zmagań na bieżni. Startowanie tak częste jak robią to konie trener Rogowskiej czy trenera Rogowskiego narażają zwierzęta na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Z tym zgodzi się każdy weterynarz na świecie. Wyścig jest bardzo intensywnym wysiłkiem dla konia wyścigowego, bez względu na to, czy minie metę jako pierwszy, czy ostatni. Wielu twierdzi, że tzw. "trup" męczy się mniej od dobrego konia, zwłaszcza jeśli przybiega na dalszej pozycji. Jest w tym tyle samo prawdy, co w przekonaniu, że sprintera mniej kosztuje wyścig sprinterski niż długodystansowca długodystansowy tylko dlatego że rozgrywany jest on na krótkim dystansie. Każdy organizm jest inny i to, co dla jednych może wydawać się męczące, drugich nie kosztuje nic. Zależy to od predyspozycji, stanu fizycznego i zdrowotnego zwierzęcia. Brak zapewnienia koniowi czasu na regenerację może skutkować tragedią, a nadmierna jego eksploatacja bez problemu zostać zinterpretowana przez prawo jako znęcanie się nad zwierzętami.

Konsultowaliśmy się z kilkoma osobami ze środowiska. Z ich opinii wysnuliśmy wniosek, że sprawcami tych czynów są często sami właściciele koni, którzy z pazerności wywierają presję na trenera. W przypadku państwa Rogowskich jest trochę inaczej, gdyż trenerzy ci są właścicielami dużej części wymienionych wyżej koni. Może za wyjątkiem np. Shilii, rekordzistki w cotygodniowych startach. Klacz należy do człowieka, który nie tak dawno kandydował na stanowisko prezesa PKWK legitymując się własnym programem naprawy stanu wyścigów. Dzięki Bogu przepadł z kretesem.

System Rogowskich
Podkreślamy, że naszym celem nie jest atak na małżeństwo Rogowskich. Chcieliśmy zwrócić uwagę na praktykę, która coraz częściej pojawia się w naszym środowisku. Każdemu człowiekowi z branży powinien leżeć na sercu dobrostan koni. Wiąże się on z dobrem wyścigów konnych. Zła kondycja zwierzęcia może tragicznie dać o sobie znać w trakcie gonitwy na oczach tysięcy ludzi. Nie zapominajmy: jakie będą nasze konie, takie i wyścigi. Utrata reputacji, spowodowana nadmierną zachłannością czy bezmyślnością to ostatnia rzecz, która jest wyścigom konnym obecnie potrzebna.
Szukając materiałów natknęliśmy się na następujące, dobrze znane środowisku fakty:
Trener Monika Rogowska została ukarana zawieszeniem licencji trenerskiej od czerwca do września 2010 roku za podanie klaczy Smarkuli substancji o nazwie dexamethasone. Był to niegdyś powszechnie stosowany środek dopingujący u koni sportowych. Jej mąż, Kazimierz Rogowski, w miniony piątek odzyskał licencję trenerską, którą utracił pod koniec stycznia 2014 roku po tym, jak u ogiera Poranny Blask wykryto phenylbutazon (lek przeciwzapalny i przeciwbólowy).
Fakty te w połączeniu z analizą częstotliwości udziału w gonitwach podopiecznych tej trenerskiej pary, mogą u osoby nawet średnio podejrzliwej wzbudzać niezdrową nieufność i krzywdzące domysły. My jednak trzymamy się z daleka od wysuwania nieuprawnionych wniosków, gdyż bardziej zainteresował nas system państwa Rogowskich, którzy dzięki małżeńskiej spółce mogą czuć się bezkarni - w razie wpadki któregoś z nich konie przepisywane są na współmałżonka i nic się nie dzieje, firma działa dalej. Komisja Techniczna może wydawać dziesiątki orzeczeń, ludziom trzeźwo myślącym w żaden sposób to nie zaszkodzi.
Oczywiście, państwo Rogowscy są w uprzywilejowanej sytuacji: oboje posiadają licencje. W podobnie komfortowej sytuacji był trener Jodłowski, którego po wpadce "zastąpił" członek rodziny, a najgorzej wypadł trener Wyrzyk - jemu firmował stajnię inny trener, a to już musiało nadszarpnąć kieszeń ordynata na Podbieli.
Przytaczamy fakty tylko z kilku ostatnich lat. Dowodzą one, że skuteczność egzekwowania orzeczeń KT jest żadna, szczególnie w przypadku tych najcięższych wykroczeń. Uważamy, że przepisy winny być skonstruowane w ten sposób, by trener, któremu udowodniono stosowanie zabronionych substancji, nie miał rzeczywistej możliwości prowadzenia działalności. Stan stajni powinien zostać rozproszony, a winowajca otrzymać zakaz wstępu na tor, jak ma to miejsce w prawodawstwie wyścigowym wielu krajów.
W przeciwnym wypadku kara zawieszenia licencji jest jedynie drobnym, mało znaczącym epizodem w trenerskiej karierze.
Jeszcze kilka miesięcy temu lobby arabiarskie wywołało niezły zamęt na zebraniach Rady PKWK chcąc wyrugować ze Służewca zagranicznych trenerów, którzy nie posiadając polskiej licencji zgłaszali konie do sezonu na tzw. "słupa". Wiele na zebraniach Rady padło na ten temat słów, z których "patologia" było chyba najczęściej przywoływane. Wytoczono działa przeciwko ludziom posiadającym doświadczenie, wiedzę, a nawet międzynarodowe sukcesy. Ich przewiną było niedopełnianie biurokratycznej formalności.
Tymczasem prawdziwa patologia kwitła pod nosem Rady, trenerzy przyłapani na antysportowym i niehumanitarnym podejściu do swojej pracy jawnie omijali zawieszenie licencji i brali czynny udział w życiu wyścigowym.

Zastanawialiśmy się w redakcji, co z tymi fantami zrobić i doszliśmy do wniosku, że z treścią niniejszego artykułu zapoznamy bezpośrednio władze PKWK. Tak jak sprawa omijania zawieszenia licencji leży w gestii Jockey Clubu i niech z nią zrobi, co uważa za stosowne, tak nadmierne eksploatowanie zwierząt to domena organów ścigania. Dlatego poczekamy trochę na reakcję PKWK. Jeżeli jej nie będzie - zgłosimy sprawę. W dwóch tematach: popełnienia przestępstwa przez trenera oraz braku reakcji na łamanie prawa przez organ powołany do nadzorowania wyścigów w naszym kraju. (red)


Powrót do treści | Wróć do menu głównego