Federico Tesio
Kłopoty z płcią
tłum. Małgorzata Caprari
Sztuczna inseminacja
Minęło już przeszło dwadzieścia lat, odkąd pewnego wiosennego popołudnia odpoczywałem w ogrodzie przy akompaniamencie brzęczenia owadów. Patrzyłem, jak przelatują one z jednego kwiatu na drugi aby wyssać kroplę nektaru i przenoszą przy tym nieświadomie ziarenka pyłku, które następnie osiadają na słupku i zapładniają go, dając w ten sposób życie nowej roślinie. I w tej właśnie chwili doręczono mi telegram. Przychodził z Anglii.
Proponowano mi dokonanie sztucznej inseminacji jednej z moich klaczy, której mimo wielu prób nie udawało się zaźrebić. Dziwna zbieżność spowodowała, że oczyma wyobraźni ujrzałem w miejsce owada, który ssąc nektar przenosił ziarenka pyłku, angielskiego specjalistę, który za wysokim wynagrodzeniem przenosił plemniki od ogiera do mojej klaczy. Nic nowego... zwyczajne naśladowanie sposobu rozmnażania się roślin, dokładnie przestudiowane i przeniesione na zwierzęta.
I w tym właśnie momencie doszedłem do następującego wniosku:
Sztuczna inseminacja nie jest odkryciem, jak np. szczepionka przeciw wściekliźnie, lecz jedynie przystosowaniem dla potrzeb zwierząt wyższych jak ssaki, techniki rozmnażania pomyślanej przez naturę dla istnień niższego rzędu jak rośliny.
I właśnie od tej chwili zacząłem dokładniej zajmować się tym zagadnieniem, badając je na przykładzie konia pełnej krwi angielskiej, moim zdaniem najbardziej odpowiedniego zwierzęcia do tego typu badań.
Jednak w ciągu dwudziestu lat moich studiów udało mi się dojść do dwóch tylko zasadniczych wniosków, a mianowicie:
1. Konie pełnej krwi angielskiej, które przychodzą na świat dzięki sztucznej inseminacji, zewnętrznie nie różnią się niczym od koni narodzonych ze zwykłej stanówki. Odziedziczają one cechy rodziców wedle praw Mendla i z reguły są zwierzętami dobrze rozwiniętymi i poprawnymi pokrojowo.
2. W ciągu ostatnich dwudziestu lat ani jeden koń narodzony dzięki sztucznej inseminacji nie zdołał zwyciężyć w żadnej poważniejszej gonitwie w żadnym kraju świata, mimo iż konie te są to z reguły potomkowie wybitnych reproduktorów. Gdyby choć jeden z takich koni odniósł zwycięstwo w ważnym wyścigu, zwolennicy sztucznej inseminacji ogłosiliby to z wielkim hałasem całemu światu.
A tymczasem absolutna cisza.
Te dwa wnioski, dokładnie sprawdzone i na pozór nielogiczne, stały się punktem wyjściowym do dalszych rozważań mających na celu wyjaśnienie, jaka jest praktyczna różnica pomiędzy sztucznym a naturalnym unasienianiem i jakie jest naukowe wytłumaczenie tej różnicy.
Spróbujcie teraz nadążyć za moim tokiem rozumowania.
Utarło się mówić, i jest to moim zdaniem nie pozbawione słuszności, że konie pełnej krwi poruszają się dzięki swym nogom, galopują, dzięki swym płucom, znoszą obciążenia treningowe i wyścigowe dzięki swemu sercu, a zwyciężają dzięki swemu mózgowi, albo lepiej dzięki energii systemu nerwowego.
Żeby zasłużyć na miano klasowego, koń musi umieć ruszać momentalnie z ogromną szybkością, tak, aby dżokej mógł uplasować się w stawce na pozycji, którą uzna za najkorzystniejszą.
Przyjrzyjmy się teraz przykładowemu startowi. Konie stoją równo na linii startowej.
W momencie podniesienia lin start-maszyny jest zawsze jeden koń, który rusza szybciej niż pozostałe. Co to za koń? Jest to koń, którego system nerwowy przenosi szybciej rozkaz ruszenia z miejsca z mózgu do mięśni. Czas, który upływa pomiędzy wysłaniem impulsu przez mózg, a rozpoczęciem działania przez mięśnie, Legrange nazywa „okresem inkubacji”. Jeśli owa „energia nerwowa”, którą dysponuje koń, wyczerpuje się szybko, to mówimy, że koń „nie trzyma dystansu”, i odwrotnie.
Zobaczmy teraz, co się dzieje na finiszu.
Może się zdarzyć, że jeden koń mija celownik w pełni sił, podczas gdy pozostałe zostają daleko w tyle całkiem wyczerpane. Oznacza to, że pod tą wagą i na tym dystansie zwycięzca góruje znacznie nad resztą stawki, przede wszystkim pod względem potencjału nerwowego.
Może też się zdarzyć, że dwa konie w tym samym wieku i idące pod tą samą wagą, mijają celownik niemal łeb w łeb po desperackiej walce na ostatnich 50 metrach . Który z nich zwycięży? Ten, który ma większą wolę zwycięstwa.
Koń pełnej krwi aby być klasowym wyścigowcem i wybitnym reproduktorem, musi mieć szybkość na starcie i siłę na finiszu, to znaczy posiadać „serce do walki” i wiele energii nerwowej do zużycia. Niezmiernie trudno jest przewidzieć przyszłą karierę wyścigową młodego konia, jeszcze nie przyzwyczajonego do ciężaru siodła, opierając się jedynie na jego wyglądzie czy wymiarach.
Jednak już w tym okresie można zaobserwować dwie istotne dla klasy konia cechy: delikatność skóry, która wskazuje na dużą wrażliwość systemu nerwowego oraz głębię spojrzenia, gdyż także i w przypadku koni, oczy zwykło się uważać za „zwierciadło duszy”.
Nawet wyjątkowo urodziwe źrebię, jeśli ma grubą skórę i nic nie wyrażające spojrzenie, małe ma szanse na wyścigowe, a tym bardziej hodowlane sukcesy.
Na potwierdzenie tego, co przed chwilą powiedziałem, możemy odwołać się do eksperymentu Galvaniego.
Jeśli martwą żabę połączymy ze źródłem prądu o napięciu x, mięśnie żaby zaczną się poruszać.
Jeśli utrzymamy wciąż jednakową moc prądu, mięśnie zaczną poruszać się coraz wolniej, aż wreszcie się zatrzymają. Jeśli natomiast będziemy moc prądu zwiększać, mięśnie będą poruszać się dalej.
W przypadku stworzeń żyjących energia elektryczna może objawiać się jako siła woli.
Nie tylko wśród zwierząt o podobnej budowie anatomicznej, lecz także wśród zwierząt całkowicie odmiennych, w walce zwykle zatryumfuje to zwierzę, które reprezentuje większą siłę woli.
Tak więc, jeśli uznamy ten wniosek za słuszny, i jednocześnie stwierdzimy, że konie pełnej krwi narodzone dzięki sztucznej inseminacji nigdy nie reprezentują wysokiej klasy wyścigowej, mimo iż pokrojowo poprawne i będące potomstwem wybitnych rodziców, to musimy z kolei uznać, że drogą sztucznej inseminacji rodzice nie mogą przekazać potomstwu takiego zasobu energii nerwowej, jaki przekazują mu podczas tradycyjnej stanówki.
Oczywiście w kraju, gdzie byłyby tylko konie urodzone dzięki sztucznej inseminacji, z pewnością byłyby takie, które przewyższałyby klasą pozostałe, lecz nawet i te nie mogłyby konkurować z końmi poczętymi w tradycyjny sposób.
Jakie jest wytłumaczenie tego fenomenu? Dlaczego wszystkie cechy dziedziczą się normalnie poza tym jedynym wyjątkiem impulsu nerwowego, albo może lepiej siły woli?
Dlatego, że sztuczna inseminacja, ze swoim systemem polegającym na przenoszeniu przez płatnego pracownika zapładniającej komórki męskiej, nie jest niczym innym jak niezbyt udaną imitacją sposobu rozmnażania się roślin, kiedy to wiatr i owady przenoszą gratis ziarenka pyłku. Ten sposób rozmnażania należałoby może określić jako „niższego rzędu”, jako że dla rośliny przeniesienie zapasu energii zarodowej nie odgrywa zbytniej roli. Sztucznej inseminacji brakuje przede wszystkim atmosfery pożądania, zaspokojenia instynktu, który zdaje się dostarczać owej energii. Przecież tradycyjna stanówka nie jest czym innym jak zaspokojeniem popędu i natychmiastowym zużyciem zmagazynowanej w ciele siły witalnej. I może właśnie naładowana witalnymi/życiowymi falami bioelektrycznymi atmosfera jest tym czynnikiem, który w pewnych przypadkach warunkuje poczęcie osobnika przewyższającego klasą wszystkich swoich rówieśnikowi i wybitnego reproduktora.
Aby dać wam przykład takiego właśnie oddziaływania opowiem teraz pewną romantyczną historię, która wydarzyła się naprawdę.
Około roku 1880, pewien neapolitański arystokrata, cavaliere Ginistrelli, zdecydował się przenieść swoją stadninę koni pełnej krwi z Portici we Włoszech do Newmarket w Anglii w celu pokonania Anglików na ich własnym terenie.
Kawaler Ginistrelli był prawdziwym oryginałem o awangardowych poglądach. Niemal natychmiast odniósł duży sukces dzięki wyhodowanej przez siebie pięknej klaczy imieniem Signorina, która stała się wyścigową gwiazdą pierwszej wielkości, i która w wieku 5 lat, w roku 1892 została włączona do stadniny.
W międzyczasie dumny ze swej wychowanki Neapolitańczyk wybudował w Newmarket willę, w której nie dość, że sypialnia sąsiadowała z boksem przeznaczonym dla klaczy, ale jeszcze nad wezgłowiem łóżka znajdowało się okienko, które umożliwiało jej obserwację nawet w nocy.
Niestety mimo tych wszystkich zabiegów czas mijał, piękna Signorina powoli zaczynała się starzeć, i choć była kojarzona wyłącznie z najlepszymi reproduktorami tamtej epoki, żadne z jej potomstwa nie wykazało się prawdziwą klasą.
Wiosną roku 1904, kawaler Ginistrelli postanowił tym razem połączyć Signorinę z ogierem Isinglass, który w tych czasach uznany był za jednego z najlepszych reproduktorów, a cena za stanówkę nim wynosiła 300 gwinei.
Obydwa konie znajdowały się w Newmarket, lecz mieszkały po dwóch przeciwnych krańcach głównej ulicy, długiego i szerokiego deptaka, który oczywiście nosił nazwę High Street.
W okresie stanówek po tym deptaku każdego ranka oprowadzano w ręku długo i trzeciorzędne ogiery, prawie zawsze „bezrobotne”. Były one zwykle przykryte derkami z wyhaftowanym dużymi literami swoim imieniem, jakby w nadziei na spotkanie przygody.
Traf chciał, że pewnego kwietniowego ranka tą właśnie ulicą podążała na spotkanie ze słynnym Isinglassem Signorina. Za klaczą prowadzoną w ręku przez chłopca stajennego, podążał pieszo w pewnej odległości sam Ginistrelli, który zawsze towarzyszył Signorinie podczas tego typu wypraw.
W pewnej chwili naprzeciw klaczy wyszedł jeden z tych trzeciorzędnych ogierów z imieniem wyszytym na derce. Chaleureux (* franc. gorący), głosił napis na derce i jak się wkrótce okazało, imię to było w pełni zasłużone, bowiem ogier, skoro tylko ujrzał klacz, stanął jak wryty, najwyraźniej trafiony miłością od pierwszego wejrzenia i nie było siły, która byłaby zdolna ruszyć go z miejsca. Podobnie i Signorina utkwiła w nim spojrzenie i zamarła w bezruchu. Ni prośbą ni groźbą nie udawało się rozdzielić koni, aż bezskuteczne usiłowania zaczęły przyciągać uwagę przechodniów.
I wtedy cavaliere Ginistrelli, będący zarazem dobrym psychologiem i biologiem, podjął błyskawiczną decyzję i stwierdził: cóż, zakochali się! I zezwolił na dokonanie się miłości dwojga koni.
W ten sposób słynny Isinglass zainkasował za darmo 300 gwinei oczekując na próżno na randkę z piękną Signoriną.
W jedenaście miesięcy potem przyszła na świat klaczka, której nadano imię . W środowisku hodowców okrzyknięto Ginistrellego wariatem, a Signorinettę uznano za niegodną jakiejkolwiek uwagi.
Jednak w wieku 3 lat Signorinetta stała się jedną z najsłynniejszych w historii klaczy wyścigowych, wygrywając zarówno Derby jak i Oaks, co w okresie od roku 1780 do 1942 udało się zaledwie czterem klaczom.
Wszystko to zdarzyło się naprawdę, a ja sam znałem osobiście wszystkich pięciu bohaterów tej historii: Ginistrellego, Isinglassa, Chaleureux, Signorinę i Signorinettę.
Oczywiście w tym momencie jakiś sceptyk mógłby się wtrącić i powiedzieć, że to wszystko mogłoby się zdarzyć nawet bez tego romantycznego epizodu, jeśliby na przykład kawaler Ginistrelli ze względów finansowych zaplanował stanówkę Chaleureux, która przecież kosztowała niewiele, zamiast nadzwyczaj kosztownej stanówki Isinglassem. Jednak nie miałby racji, ponieważ tego eksperymentu dokonano w roku 1906 i w 1907 urodziła się klaczka, pełna siostra Signorinetty, której nadano imię Star of Naples.
Była ona niezwykle urodziwa i gdy ją zobaczyłem, a miała wtedy 18 miesięcy, znacznie przewyższała urodą swoją siostrę.
W tym czasie Ginistrelli likwidował swą stadninę zamierzając powrócić do Włoch i Star of Naples została wystawiona na licytację. Zyskała duże uznanie i ostatecznie sprzedano ją aż za 5000 gwinei. Biegała następnie do piątego roku życia i nigdy nie udało się jej wygrać gonitwy.
Prawo Mendla tłumaczy dlaczego dwaj pełni bracia, czy też dwie pełne siostry mogą ogromnie różnić się między sobą także i pod względem klasy wyścigowej.
Lecz także i to nie wyklucza, iż brak tradycyjnej stanówki może mieć wpływ na przekazywanie energii nerwowej bądź też siły witalnej.
Fenomen Signorinetty mógł być w pewnym stopniu uwarunkowany przez przypadkowe spotkanie ogiera i klaczy. Strzała końskiego Amora była przyczyną wielkiego wzruszenia i pobudzenia, a dzięki temu owoc takiego związku już w momencie poczęcia był obdarzony wyjątkową energią i siłą.
Coś takiego nie może przytrafić się w przypadku sztucznej inseminacji, co zdają się potwierdzać zgodnie zarówno praktyka jak i statystyka, jako że sam akt zapłodnienia nie ma w sobie nic z zaspokojenia popędu, a więc nie zachodzi tu transmisja energii nerwowej.
Samce aligatorów podejmują walkę na śmierć i życie w celu zdobycia samicy, która w tym czasie spokojnie je obserwuje. To właśnie prawo natury, które mówi, że do dopełnienia rytuału rozmnażania niezbędne jest ogromne napięcie nerwowe. I dlatego naturalne unasienianie tak się ma do sztucznej inseminacji, jak „Mojżesz” Michała Anioła do swego gipsowego odlewu.
Aby móc trwać wciąż w tej samej formie, wszystkie molekuły marmuru, z którego został wyrzeźbiony Mojżesz, czują do dzisiaj wszystkie wibracje, które siła twórcza Michała Anioła przekazała im przy pomocy dłuta. Marmur wciąż jeszcze wibruje, jak w chwili, gdy Michał Anioł uderzał młotem kształtując kolano Mojżesza i kiedy zawołał do niego: Mów!
Zaś gipsowa kopia nie czuje bezpośredniej emanacji energii artysty. I to dzieło jest piękne, lecz nie jest to dzieło sztuki, ponieważ brakuje mu właśnie owego fluidu nerwowego. Jest niczym odbicie w lustrze.
W ten sposób, dzięki sztucznej inseminacji, przenosi się na potomstwo wszystkie cechy odziedziczalne według praw Mendla, lecz nie można w ten sposób przekazać tej specjalnej siły witalnej, która sprawia, że na świat przychodzi istota przewyższająca klasą sobie podobnych, prawdziwe dzieło natury.
I na potwierdzenie tej tezy chciałbym przywołać wam trzy wnioski, do których doszedłem wnikliwie studiując księgi stadne koni pełnej krwi, zawierające ogółem ponad 12 000 000 dokładnie sprawdzonych przypadków.
1. Wybitne klacze wyścigowe o intensywnej karierze turfowej rzadko okazują się równie dobrymi matkami. Zużyły one bowiem zbyt wiele swego potencjału energii nerwowej, aby mogły przekazać potomstwu choćby niewielką porcję owej bioenergii, szczególnie w pierwszych latach swej kariery stadnej.
2. Ogiery, które biegały do wieku 6 lat i były poddawane ostremu treningowi, rzadko dają dobre potomstwo w pierwszych latach swej kariery hodowlanej. Dlaczego? Ponieważ podczas kariery wyścigowej utraciły zbyt wiele ze swego potencjału nerwowego i aby go odzyskać potrzebują wiele czasu i wypoczynku.
3. Wiele koni uznanych za wierzchowce o dużych uzdolnieniach długodystansowych pochodzi od klaczy, które albo nie biegały nigdy, albo zaledwie kilkakrotnie bądź też wyłącznie na krótkich dystansach.
Dlaczego? Dlatego, że takie właśnie klacze zaoszczędziły i co za idzie tym zakumulowały wiele ze swego potencjału bioenergetycznego.
Do jakich więc wniosków należy dojść analizując rolę owego „fluidu nerwowego” w przypadku sztucznej inseminacji, nie wymagającej od zwierzęcia niemal żadnego zainteresowania, a dokonywanej przez pierwszego lepszego najemnika?
Wszystkie stworzenia żyjące na naszej planecie stanowią jakby wielostopniową drabinę dążącą do nieosiągalnej niedoskonałości. Każdy stopień owej „drabiny” cechuje odmienny sposób rozmnażania się.
Na najniższym stopniu znajdują się jednokomórkowce rozmnażające się przez podział komórki.
Rośliny rozmnażają się za pomocą zarodników. Na najwyższym stopniu rozwoju roślin znajdujemy takie, u których „żeński” słupek jest zapładniany przez ziarenka „męskiego” pyłku przenoszonego przez wiatr lub owady. Na jeszcze wyższym stopniu rozwoju znajdują się zwierzęta.
Samica jeża morskiego wytwarza rocznie ponad 20 milionów jajeczek, które następnie są swobodnie unoszone przez wodę. Woda unosi również męskie komórki rozrodcze produkowane przez samczyka. I tak spośród tylu milionów zaledwie 4 lub 5 jajeczek zostanie zapłodnionych. Urodzi się więc zaledwie 4 lub 5 jeży. W tym wypadku sposób rozmnażania nie odbiega zbytnio od sposobu reprodukcji roślin.
Idąc dalej spotykamy łososie z Pacyfiku, które co roku wiosną opuszczają głębiny oceanu i zdążają do słodkich wód rzek Alaski. Tam samica wkopuje rów w dnie rzeki i w obecności samca składa ikrę, którą samiec natychmiast zapładnia.
Po raz pierwszy mamy więc do czynienia z bezpośrednim spotkaniem dwóch płci i ich niemal jednoczesnym udziałem w procesie zapłodnienia, a co za tym idzie z bezpośrednią emanacją bioenergii nerwowej.
W ten sposób zbliżamy się do najwyższej formy rozmnażania, a mianowicie aktu płciowego. Na tym stopniu rozwoju spotykamy najpierw ptaki a następnie ssaki. A im wyżej postępujemy po stopniach tej, jak ją nazwaliśmy „drabiny”, tym bardziej sposób rozmnażania staje się wyrafinowany i tym większego wymaga udziału energii systemu nerwowego.
Tak więc podczas aktu płciowego dochodzi nie tylko do połączenia żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej, lecz także i do połączenia się dwóch sił elektromagnetycznych, które mogą sprawić, że przyjdzie na świat istota o wyjątkowej klasie.
Na szczycie owej drabiny stoi w dość dużym odstępie od innych stworzeń, człowiek.
Ludzki akt płciowy zawiera w sobie ogromne nagromadzenie bioenergii i energii kosmicznej, którą nasz mózg odbiera poprzez fale pochodzące z kosmosu, jednym słowem nagromadzenie tego wszystkiego, co zwykliśmy określać słowem miłość. Manifestacja tego uczucia często nie ogranicza się jedynie do czasu trwania samego stosunku, lecz często trwa przez całe życie.
Miłość skierowana ku rzeczom pięknym jest czynnikiem stymulującym powstawanie dzieł sztuki.
Umiłowanie prawdy zmusza do stałego jej poszukiwania, czyli do dokonywania odkryć i co za tym idzie, postępu, co daje człowiekowi prawo do panowania na Ziemi. Jeśliby ludzki sposób rozmnażania pozbawić miłości, ludzie niczym nie różniliby się od zwierząt.
Wiem dobrze, że niektóre cechy mieszańców, a więc i koni pełnej krwi, podlegają prawom Mendla i innym nowoodkrytym prawom bez względu na to, czy zwierzęta te zostały poczęte drogą sztucznej czy też naturalnej inseminacji. Wiem dobrze, że dwóch pełnych braci nie tylko może, ale wprost musi, różnić się między sobą, ponieważ możliwe kombinacje odziedziczalnych cech, są niezliczone, podobnie jak obrazki w kalejdoskopie.
Ale wiem także, że siła witalna, czyli to, co decyduje o klasie zwierzęcia, jest zdeterminowana przez coś, co najtrafniej chyba byłoby określić jako „wrodzony entuzjazm”.
Weźmy na przykład wstyd, który jest charakterystyczny jedynie dla istot wysoko zorganizowanych, a więc ludzi. Wstyd istoty młodej, pięknej i zdrowej jest czynnikiem mobilizującym zasoby bioenergii, która uwalniając się w momencie kulminacyjnym odbija stempel wyższości nad innymi istotami.
Biolog Pincus w roku 1940 ogłosił, że po wielu próbach udało mu się spowodować narodziny królika bez udziału samca. Eksperyment ten, jeśliby rzeczywiście miał miejsce, byłby zaprzeczeniem zasad sztucznego zapłodnienia. Znaczyłoby to bowiem, że także w przypadku zwierząt wyższych byłaby możliwa partogeneza.
Wskutek działań Pincusa żeńska komórka płciowa podobno rozpoczęła swój rozwój nie tylko bez bezpośredniego udziału samca, ale nawet bez udziału męskiej komórki rozrodczej wprowadzonej do organizmu samicy drogą sztucznej inseminacji.
A więc miałyby wystarczyć czynniki zewnętrzne jak na przykład zimno, aby spowodować rozpoczęcie procesu reprodukcji?
Osobnik, który się w ten sposób narodzi odziedziczy zatem tylko cechy matki. Czy będzie on zdolny do normalnego życia? Wzięty do hodowli okaże się bezpłodny czy też zdolny do wydania potomstwa? Jeśli okaże się płodny, to jakie będzie jego potomstwo?
Odpowiedź na te wszystkie pytania można uzyskać jedynie drogą eksperymentów.
Wszystkie te rozważania doprowadziły mnie do konkluzji:
1. Sztuczna inseminacja nie jest niczym innym jak tylko naśladowaniem sposobu rozmnażania się roślin.
2. W hierarchii rozwojowej rośliny zajmują o wiele niższy stopień niż zwierzęta.
3. Zmuszenie zwierząt, aby rozmnażały się w sposób typowy dla roślin stanowi czyn wbrew naturze i zmusza się je tym do cofnięcia się w rozwoju.
4. Jedyną mutacją zaobserwowaną do dziś jako konsekwencja sztucznej inseminacji, jest obniżenie potencjału nerwowego zwierzęcia.
5. Wszystko to zostało wykazane i dokładnie sprawdzone na przykładzie koni pełnej krwi.
Wszystkie wyżej przedstawione fakty wydają się nie posiadać pozornie specjalnego znaczenia, jako że jedynym stwierdzonym punktem sztucznej inseminacji jest pewne upośledzenie sfery nerwowej, która dla roślin nie ma istotnego znaczenia, jako że rośliny nie posiadają rozwiniętego w takim stopniu systemu nerwowego.
I w tym właśnie sedno sprawy!
Musimy się teraz zastanowić w jakim stopniu sztuczna inseminacja stanowi niebezpieczeństwo dla hodowli. I tak zadaję sobie pytanie:
Jakie są korzyści płynące z tej nowej techniki rozrodu?
Korzyści ekonomiczne są wyraźne. Weźmy na przykład wybitnego buhaja cennej rasy, który jest zdolny pokryć średnio sto krów rocznie, w cenie 200 lirów za stanówkę. W ten sposób wzbogaca on swego właściciela o 20 tysięcy lirów rocznie.
Jeśli zastosujemy technikę sztucznej inseminacji, ten sam byk może dodatkowo zapłodnić jeszcze 500 krów w cenie 100 lirów za stanówkę. Zwiększa się przy tym zysk właściciela buhaja, zmniejsza wydatek właściciela krowy, a w kraju zwiększa się pogłowie krów. Jest to więc doskonały interes, jednak tylko pod warunkiem, że poczęte w ten sposób sztuki nie będą używane jako zwierzęta hodowlane.
Trudno bowiem przewidzieć jakie mogą być skutki wprowadzenia takich krów do stada i ich ewentualnego krzyżowania. Mogłoby się przydarzyć, że w ten sposób rozpowszechniona zostałaby jakaś niepożądana cecha, która w krótkim czasie mogłaby spowodować degenerację całej rasy, jako że hodowcy do tej chwili nie dysponują jeszcze skutecznymi środkami zaradczymi w takich sytuacjach. Bardzo trudno byłoby też zidentyfikować nosicieli niepożądanych cech a w celu uzdrowienia rasy należałoby usunąć z hodowli wiele zwierząt.
W celu ochrony istniejących ras przed tego typu komplikacjami, placówki uniwersyteckie powinny zaproponować, a odpowiednie ministerstwa wydać polecenia, aby wszystkie zwierzęta urodzone dzięki sztucznej inseminacji a także ich potomkowie powinni być specjalnie oznakowani, w celu łatwiejszej identyfikacji w razie potrzeby.
Studiować. Eksperymentować. Odkrywać. Oto zakres naszych obowiązków wobec wszystkich kluczowych problemów, z jakimi styka się człowiek. A bez wątpienia do takich właśnie problemów musimy zaliczyć także sztuczną inseminację.
Embriotransfer
W roku 1942, w Stanach Zjednoczonych Raymond Umbough wynalazł nową technikę sztucznej inseminacji.
Sztuczną drogą przenoszona jest tu nie męska, lecz żeńska komórka rozrodcza. Eksperyment został dokonany na krowach. Krowa produkuje średnio jedno jajeczko co trzy tygodnie, a więc osiemnaście w ciągu roku.
W celu dokonania embriotransferu pobiera się jajeczko od wyselekcjonowanej krowy wysokomlecznej i przenosi się je do macicy krowy o mniejszej wartości. Sam zabieg nie jest specjalnie trudny, można dokonać go przy pomocy wziernika.
Zarodowy buhaj zapładnia jajeczko, gdy już znajduje się ono w macicy nowej nosicielki. Poczęte w ten sposób cielę odziedzicza cechy obojga wartościowych rodziców, ponieważ krowa mniej wartościowa pełni w tym wypadku jedynie rolę nosicielki płodu, nie przekazując potomstwu żadnej ze swych cech.
Przewagą tej metody nad tradycyjną sztuczną inseminacją, jest to, że o ile krowa hodowlana potrzebuje średnio 200 dni na donoszenie cielęcia, to w tym czasie może ona wyprodukować 9 jajeczek i dać życie tyluż wartościowym cielętom. W ten sposób co prawda nie uzyskamy zwiększenia pogłowia, lecz wzrośnie ilość sztuk wysoko wyselekcjonowanych.
Kłopoty z płcią
W minionych stuleciach naukowcy i szarlatani szukali zawsze odpowiedzi na następujące pytania:
* Czy można z całą pewnością stwierdzić ciążę nim stanie się ona widoczna gołym okiem?
* Czy można wcześniej przewidzieć jakiej płci będzie mająca narodzić się istota?
* Czy można spowodować aby urodziło się dziecko tej, a nie innej płci?
Odpowiedzi:
Można stwierdzić ciążę i określić płeć płodu, lecz (przynajmniej do dziś) nie sposób jej zaplanować.
Egipski papirus
Papirus ten, przechowywany w Bibliotece Berlińskiej, nosi datę 1350 p.n.e. i zawiera następujący przepis:
Weźcie ziarna jęczmienia i pszenicy. Włóżcie je do oddzielnych woreczków. Co ranek zwilżcie je moczem kobiety, która prawdopodobnie jest ciężarna. Jeśli wykiełkuje tylko pszenica - urodzi się chłopiec. Jeśli wykiełkuje tylko jęczmień - urodzi się dziewczynka. Jeśli nie wykiełkuje ani jęczmień, ani pszenica, oznacza to, iż kobieta nie jest w ciąży.
Dr Naguits Riad, Egipcjanin, profesor Rochat z Lozanny i inni specjaliści z dziedziny medycyny i nauk ścisłych ostatnio sprawdzili i potwierdzili wiarygodność zalecanego przez papirus przepisu.
A więc starożytni Egipcjanie jako pierwsi zdołali przeczuć istnienie hormonów, gruczołów wewnętrznego wydzielania i witamin, których poziom w organizmie zmienia się w zależności od płci płodu.
Także we współczesnych laboratoriach, aby stwierdzić ciążę przeprowadza się chemiczne i biologiczne badanie moczu kobiety. Ale nie zawsze odpowiedź jest prawidłowa, czasami w grę może wchodzić zwyczajny błąd laboranta. W każdym razie zwykle nie określa się płci przed urodzeniem dziecka.
W przypadku klaczy stadnych najpewniejszym i najczęściej stosowanym sposobem badania źrebności jest badanie przez prostnicę, lecz tą drogą nie sposób oczywiście określić płci mającego się urodzić źrebaka.
Dobrym diagnostykiem może być także stosowane przez radiestetów wahadełko, ale i ono także może się mylić wskutek równoczesnego działania różnych rodzajów energii.
Przepis podany w egipskim papirusie z roku 1350 p.n.e. nadal jest najlepszy.
Płeć na żądanie
Zdrowia i wielu synów! Takie życzenia składali sobie starożytni.
Zawsze istnieli też szarlatani, którzy dowodzili, iż znają niezawodny sposób na płodzenie synów.
W końcu osiemnastego wieku niejaki Paolo Montegazza w swojej książce „L’igiene dell’Amore „czyli „Higiena Miłości”, w swoim czasie nadzwyczaj popularnej wśród pań modnych epoki, dowodzi, iż małżonek bardziej aktywny podczas stosunku przekazuje dziecku swoją płeć. Później jednak dodaje: „Doradzałem rodzinom pragnącym dochować się synów, aby mężczyzna przez pewien czas przed poczęciem starł się jak najbardziej wzmocnić swoje siły dobrze się odżywiając i zachowując wstrzemięźliwość płciową, podczas gdy kobieta powinna być w tym czasie na surowej diecie i prowadzić wyczerpujący tryb życia. Lecz niestety, nie zawsze udawało się uzyskać upragniony rezultat.”
W roku 1932 niejaki Umberto Vignola opublikował w Bolonii książkę, w której aby doczekać się syna, propaguje sposób wprost przeciwny do tego, który zalecał Paolo Montegazza.
Książka jest bogato ilustrowana i zawiera kopie wielu dokumentów, listów, zaświadczeń z urzędu stanu cywilnego, fotografie, i wreszcie...opis zakładu z pewnym Amerykaninem o tysiąc dolarów. Vignola opisuje także fakt, zaobserwowany przez wybitnego badacza koni pełnej krwi, hrabiego Lehndorffa.
Ogier pełnej krwi imieniem Sir Hercules, będąc już w podeszłym wieku pokrył w ciągu trzech i pół miesiąca 23 klacze i doczekał się 24 synów (w jednym wypadku urodziły się bowiem bliźnięta).
W rzeczywistości przykład ten nie dowodzi wcale, że słabszy z rodziców przekazuje potomstwu swoją płeć, a raczej przeciwnie, bo w tym przypadku Sir Hercules dał dowód siły męskiej potencji, co prędzej już mogłoby służyć za dowód tezie Montegazzy.
Jednak samo zacytowanie przykładu Sir Herculesa potwierdza moją tezę, iż koń pełnej krwi jest wymarzonym obiektem eksperymentalnym.
A oto wyniki moich badań przeprowadzonych na koniach pełnej krwi. Podaję dane tylko z dwóch lat na dwieście (tyle liczy sobie bowiem rasa), lecz stwierdzono, że wyniki ze wszystkich lat są niemal jednakowe.
W roku 1928 w Anglii urodziło się 1819 ogierków i 1792 klaczki, to jest o 27 ogierków więcej.
W roku 1925 w Anglii urodziło się 1428 ogierków i 1389 klaczek, czyli o 39 ogierków więcej.
W Dormello od roku 1900 do 1945 urodziło się ogółem 271 ogierków i 260 klaczek, czyli o 11 ogierków więcej.
Możemy więc stwierdzić, że rokrocznie liczba ogierków przewyższa liczbę klaczek.
Ogiery stare
Captivation w wieku 22 lat spłodził 2 ogiery i 3 klacze.
John O’Gaunt w wieku 23 lat spłodził 2 ogiery i 3 klacze.
Chaucer w wieku 24 lat spłodził 5 ogierów i 4 klacze
Levanger w wieku 22 lat nie spłodził ani jednego ogiera natomiast aż 6 klaczy.
Ogiery młode
Legatee w wieku 6 lat był ojcem 8 ogierów i 9 klaczy.
Alan Breack w wieku 8 lat był ojcem 11 ogierów i 10 klaczy.
Dane te dowodzą, iż wiek rodziców nie ma istotnego wpływu na płeć potomstwa.
Natomiast możemy zaobserwować inne prawidłowości w obrębie rasy koni pełnej krwi od około 1700 roku do dziś, i opierając się na badaniach obejmujących miliony przypadków dochodzimy do wniosku, że: - Wśród koni pełnej krwi corocznie na świat przychodzi więcej ogierków niż klaczek.
- Stan zdrowia oraz aktywność rodziców nie mają wpływu na płeć potomstwa, choć są naukowcy, którzy twierdzą coś przeciwnego.
Jednak badacze w swoich badaniach ograniczali się do stosunkowo niewielkiej liczby przypadków i tak musimy dojść do wniosku, że nie wynaleziono dotychczas w pełni skutecznej metody, która pozwoliłaby dowolnie programować płeć mającego się narodzić potomstwa.
Pozostaje nam jeszcze zastanowić się, dlaczego rokrocznie rodzi się więcej ogierków niż klaczek.
W pierwszej chwili może to się wydać zupełnie nielogiczne, ponieważ w hodowli wystarcza jeden ogier do pokrycia wielu klaczy, a więc czemu natura pozwala, aby wiele ogierów było w gruncie rzeczy bezużytecznych? W rzeczywistości jednak jest to rzecz ze wszech miar logiczna, bowiem wydaje się, że sama natura zakładała konieczność selekcji.
Gdyby ogierów było niewiele, nawet te słabsze znalazłyby zajęcie w leśnych stadach i w ten sposób przyczyniłyby się do osłabienia gatunku. Natomiast gdy ogiery są zbyt liczne, muszą walczyć ze sobą o „harem”. Silniejszy tryumfuje, słabszy...patrzy.
Mogłem natomiast osobiście zaobserwować, że czynnikiem, który sprawia, że ogier zaczyna interesować się tą, a nie inną klaczą ze stada, jest zapach. A zatem zapach decyduje w dużym stopniu o selekcji klaczy. Być może ta forma atrakcyjności seksualnej jest nieco dziwna w naszym „ludzkim” zrozumieniu.
W hodowli koni pełnej krwi robimy to, co przed nami robiła natura. Walkę wręcz zastąpiła walka na torze wyścigowym.
Tylko najlepsi mają prawo do przedłużania gatunku.
Inne problemy
W jaki sposób odbywa się poczęcie?
Zachodzi ono jako skutek połączenia się dwóch przeciwnych płci, które przyszłemu potomkowi przekazują swoje cechy według prawa Mendla (o tym prawie opowiem szerzej w rozdziale IV).
A czy płeć jest odziedziczalna także według praw Mendla?
Nie, ponieważ wedle Mendla odziedziczalna cecha jest uwarunkowana albo przez parę genów zgodnych (homozygota), bądź też przez parę genów, z których jeden jest dominujący w stosunku do drugiego (heterozygota). Płci zaś nie można rozpatrywać w tych kategoriach.
Koń, podobnie jak człowiek nie jest nigdy „czystym” okazem płci żeńskiej lub męskiej, ponieważ zarówno u jednego jak i u drugiego można znaleźć będące w stanie zaniku aczkolwiek widoczne pewne cechy przeciwnej płci. I tak na przykład u samca występują brodawki piersiowe, charakterystyczne przecież dla samic. Zjawisko to, występujące u wszystkich zwierząt należałoby może nazwać „na wpół zatrofizowanym hermafrodytyzmem”/obojniactwem w stadium zaniku?
A jaka może być tego przyczyna?
Możnaby tu przytoczyć starą żydowską legendę. Najpierw został stworzony mężczyzna, a dopiero potem, z jednej części jego ciała narodziła się kobieta. I stąd ogromne pragnienie obu istot, aby stanowić znów jedność, a kobieta, która jest niejako częścią mężczyzny, w rzeczywistości jest właśnie takim utajonym hermafrodytą i dzięki temu jest zdolna wydawać na świat dzieci zarówno płci żeńskiej jak i męskiej.
Tutaj jednak musimy stawić czoła kolejnemu istotnemu problemowi. Natychmiast po zapłodnieniu zaczyna się intensywny rozwój komórki, jednak ani klacz ani ogier nie zdają sobie sprawy jakie są konsekwencje ich związku. Podobnie i my ludzie nie zdajemy sobie sprawy, że na przykład zjadane przez nas pożywienie jest następnie przetwarzane na jasne lub ciemne włosy, w zależności od niezmiennego pradawnego prawa, które rządzi naszym organizmem.
I tak koń będący hermafrodytą z przewagą cech jednej płci obowiązkowo musi spłodzić następnego hermafrodytę. A więc ani płeć koni, ani płeć człowieka nie może być odziedziczalna według praw Mendla.
Jakie jest zatem prawo obowiązujące w tym wypadku?
Wiemy jedynie, że w ciągu dwustu lat podczas których przyszło na świat wiele milionów koni pełnej krwi, corocznie ilość narodzonych w danym roku ogierków przewyższała (choć nieznacznie) ilość urodzonych w tym samym roku klaczek.
Słyszałem też, że jeśli chodzi o ludzi, to mamy do czynienia ze zjawiskiem przeciwnym, co roku na świat przychodzi więcej dziewczynek niż chłopców i to dodatkowo komplikuje sprawę.
Wyznaję szczerze, że dotąd nie udało mi się znaleźć sensownego wyjaśnienia tej zagadki. Może uda się to moim czytelnikom?
Naukowcy ostatnio coraz więcej mówią o chromosomach. Są to niezmiernie małe cząstki, które zobaczyć można jedynie pod najsilniejszymi mikroskopami. Można powiedzieć, że chromosomy są kapitałem genetycznym pozostawionym nam w spadku przez naszych przodków. Ilość ich kombinacji można oszacować na conajmniej kilka milionów. Poza tym mówi się dzisiaj o zygotach i genach, a już wkrótce badacze wyposażeni w coraz lepsze mikroskopy pójdą znów naprzód w swoich badaniach i już wkrótce będą nam mówić o cząsteczkach z jakich zbudowane są geny, nadając im oczywiście nowe nazwy. Lecz punktem wyjściowym będzie zawsze moment poczęcia, który nie jest przecież niczym innym jak momentem uwolnienia ogromnych zasobów skumulowanej bioenergii.
Istnieją przecież cząsteczki atomu, które z kolei rozpadają się na jeszcze mniejsze cząsteczki, których nie rejestrują na razie nawet najczulsze nasze instrumenty, a które przecież poruszają się i wytwarzają swoje własne pole elektromagnetyczne, niczym gwiazdy, i wedle niezmiennych praw łączą się w ciała już dostrzegalne.
***
Nic nie może zmienić tej kolei rzeczy, nic...z wyjątkiem śmierci.
Kiedy zabijamy dzikie zwierzę powtarzamy oklepany frazes: to po to, aby mieć co zjeść, aby zdobyć ciepłe futro, czy wreszcie... to dla sportu.
Kiedy za aprobatą prawa zabijamy człowieka powtarzamy słowo: „sprawiedliwość”, a czasami, niestety zbyt często: „vendetta”.
W rzeczywistości poczynając od przerwania ciąży aż po wykonanie wyroku śmierci przez powieszenie, zawsze mamy do czynienia z morderstwem.